Jest wiele zalet budowania startupu, którego rozwiązań Ty również będziesz używać. Możesz wejść w skórę przyszłego użytkownika i spojrzeć krytycznie na swój e-product. Jednak są też zagrożenia kiedy sam jesteś w grupie docelowej. Jakie?
W jednym z artykułów pisałem czy wybierać e-product dedykowany także dla Ciebie czy tylko dla innych. Moje wnioski są takie, że szkoda życia na robienie czegoś co nas nie fascynuje. Pieniądze to nie wszystko. Realizacja własnej pasji jest łatwiejsza kiedy budujemy startup służący nie tylko obcym ludziom, ale także na co dzień samemu autorowi.
Istnieje jednak ryzyko braku perspektywy autora dla budowanego narzędzia/serwisu, ponieważ skupia on się na głębszych funkcjonalnościach, jednocześnie zapominając o tym, że reszta będzie go używać po raz pierwszy.
Nieaktualny e-product tour
Startujesz z nowym serwisem. Budujesz sekcję „jak używać?”. Po jakimś czasie skupiasz się na rozbudowie lub ulepszaniu kluczowych funkcjonalność. Interfejs użytkownika stale zmienia się. Jednak autor startupu jest tak zaangażowany w coraz lepsze rozwiązywanie głównego problemu, który jego samego gnębi, że zapomina aktualizować e-product tour.
Wynik jest taki, że nowi użytkownicy w sekcji edukacyjnej widzą jedno, a trakcie używania narzędzia – drugie. Powstaje wrażenie chaosu i braku profesjonalizmu. Trudno oczekiwać, aby ktoś zapłacił za taki produkt. Klient stracony.
Słaba komunikacja
Dla świeżych użytkowników istotnym elementem jest także jakość komunikacji z zarządzającymi serwisem. To może być mailing, wewnętrzne popupy na stronie, czat online. Często jest tak, że takie działania nie są w ogóle planowane lub robione raz, a następnie nie są dostosowywane do zmian zachodzących w serwisie.
Efektem jest poczucie użytkownika, że autorzy startupu nie panują nad tym, kto ich odwiedza i po co. Chyba, że trafi się ktoś o dobrym sercu i po pół roku zgłosi, że przycisk w mailingu prowadzi do strony 404. Ale kto by o tym myślał? Przecież autorzy skupiają się na rozwiązaniu kluczowego problemu!
Onboarding – po sznureczku i za rączkę
Słowo onboarding oznacza proces jaki planuje e-startup dla nowego użytkownika zaraz po wejściu na ich stronę. Onboarding musi zawierać elementy informacyjne, edukacyjne oraz proponować krok po kroku, co należy robić, aby poprawnie skorzystać z rozwiązania. Hasło na stronie głównej, grafiki kontekstowe, najważniejsze CTA (przyciski call-to-action). To wszystko ma pozwolić działać odwiedzającego w imię zasady „Nie każ mi myśleć!”.
Jednak autor doskonale zna swój produkt i punkt ciężkości jego działań dalej jest w środku i na końcu procesu użycia jego rozwiązania. „Przecież wiadomo do czego to służy?!”, „Jaka jest filozofia w dokonywaniu rejestracji?”, „Mój produkt jest prosty, więc po co e-product tour?”. „Ja chcę rozwiązać swój problem i pomóc też innym!”.
Jeśli jako autor startupu masz w głowie takie myśli, to chyba wierzysz, że ludzie mają w oczach rentgena i w ogóle pojmują ten świat tak jak Ty. Ostatnio dostałem zgłoszenie, że na mojej stronie zniknął przycisk „Dalej”. Jednak okazało się, że użytkownik użył mniejszego ekranu do komputera i nigdy nie używał scrolla myszki. Zaskoczony?
Bądź lamerem każdego tygodnia…
Bardzo dobrze, że skupiasz się na głównym problemie w swoim rozwiązaniu, bo to służy też Tobie. Ale daj szansę innym ludziom gładko wejść w Twój E-product. Znajdź perspektywę i przejdź cały proces rejestracji i rozpoczęcia używania produktu raz w tygodniu. Postaraj się aby wszystko było spójne.
Aktualizacja procesu onboarding z czasem staje się żmudną robotą, ale dzięki temu możesz być pewny, że po kolejnej kosztownej kampanii nowi odwiedzający bezproblemowo użyją Twojego serwisu.
Dojrzyj ryzyko tego, że jako autor startupu i jednocześnie jako jedna z osób z grupy docelowej, za bardzo możesz się angażować w kluczowe kwestie funkcjonalne serwisu, czyli tzw. „mięso”. Jednak odpowiednie zapakowanie tego mięsa, dla osób, które po raz pierwszy widzą Twój e-product, może być kluczowe dla umiejętności rozpakowania i użycia Twojego dzieła 🙂
Źródło: insideintercom.io